odcinek 163

- „Co by tu jeszcze spieprzyć panowie, co by tu spieprzyć?” – zanuciła Niusia Robaczek refren starego kabaretowego przeboju.

- Cholera, kiedy mi się to przyplątało? – zmarszczyła nos i przypomniała sobie rześki poranek, kiedy w różowiutkim nastroju zmierzała do codziennych obowiązków w biurowcu zarządu ogródków działkowych.

- „Co by tu jeszcze…” - zaraz, zaraz, coś mi zepsuło nastrój … - westchnęła i starała sobie przypomnieć kiedy z porannego, radosnego wróbelka nagle przemieniła się w skrzeczącą srokę.

- Co mnie tak walnęło? Chyba jak wchodziłam na główny plac…? – przed oczami przesunęły się jej słoneczne obrazki

- Jasne! Te cholerne budy! Normalnie, w dzień, jak nie ma tam gdzie szpilki wcisnąć to się tak w oczy nie rzucają. Teraz rano plac po nocnym deszczu lśnił czystością brukowej kostki, zieleniły się stare drzewa, wesoło tryskały strumienie wody z fontanny w kształcie rogów herbowego jelenia i…

- No tak, już wiem! Ten zielony plastikowy śmietnik na tle drewnianych bud i z kolejnymi budami w tle… Brrrr! Że też wcześniej nie zwróciłam na to uwagi!

- Zaraz, zaraz, coś tam wieczorem o tym mówili… - przypomniała sobie towarzyską imprezę przy grillu nad jeziorem. Jakieś dziwne uśmiechy, zdania przerwane wpół słowa, gdy się zbliżała. Trochę jej to nawet imponowało, taki no, szacunek. Niewiele zapamiętała, ale coś utkwiło w pamięci.

- Jak to było? – wysiliła szare komórki – Powinnam sobie przypomnieć, nie piłam nic przecież poza sokiem z brzozy, z angielska jakoś tak szło…

- Dolińska gallery… chyba tak. Oj, jak się dowie to dopiero będzie! – wyobraziła sobie reakcję szefowej ogródków.

- Nie ma obaw, dojdzie do niej, cholera, prędzej czy później! Ale do roboty, do roboty! Jeszcze trzeba trochę wytrzymać do urlopu! – zagłębiła się w studiowaniu kolejnych kwitów.

Ocknęła się, słysząc nieśmiałe stukanie do drzwi.

Taaak!? – westchnęła niechętnie, odrywając oczy od papierów. Drzwi uchylały się powoli aż na pełną szerokość, którą wypełniła całkowicie godna postura zaprzyjaźnionego sołtysa Boryńskiego.

- Można na chwilkę? – nie wiadomo dlaczego ten zawsze przepełniony energią chłop z chłopów w obecności Niusi tracił swój rubaszny humor i chudł na oko o pół cetnara.

- Chodź jak już jesteś – sylwetka Boryńskiego utraciła kolejne dziesięć funtów – herbaty się napijesz?

- Może wody, zwyczajnej, bez gazu. Nie chcę robić kłopotów – wyłamywał nerwowo palce.

- Dobra, siadaj, mam zimną, z lodówki – sięgnęła po szklanki.

- Co tam na mazurskiej wsi słychać? – ustawiła szklanki na eleganckich podkładkach z herbem Mieszczna.

- Jak to na wsi, bida jak zawsze… - westchnął niczym rasowy rolnik europejski.

- To ja też wiem, nigdy niczego innego nie słyszałam – ucięła krótko – ale tak bez potrzeby to do ogródków działkowych byś się nie fatygował. Hektarów u nas zbyt wiele nie ma.

Wyłamywane palce trzeszczały naprawdę ostrzegawczo, czerwona i tak już łysina pokryła się kropelkami potu.

- Bo wiesz, jakby to powiedzieć… - pochylił głowę i w końcu wyrzucił prędko.

- Dałem się chyba wczoraj wypuścić, ale prawie nic nie pamiętam, może ty…? – spojrzał z nadzieją na Niusię.

- Co ja?! – przypomniała sobie głośno rechoczące towarzystwo skupione wczoraj wokół Boryńskiego. Oczywiście omijała je z daleka.

- Może coś słyszałaś, może ci ktoś powiedział? Podobno coś pie… to znaczy coś tam opowiadałem …

- No i co z tego, wszyscy plotkowali o wszystkich, po to są w końcu firmowe grille w dobrym towarzystwie – przymrużyła oko.

- Właśnie, właśnie, ale ten upał i to wszystko tak mnie jakoś wiesz tak, jakby to powiedzieć rozluźniło – uśmiechnął się smutno.

- Tylko że ja się na tym naprawdę nie znam, zupełnie – zapewnił uroczyście podnosząc dwa palce.

- Na czym się nie znasz? Mówią ludzie, że takiego kumatego sołtysa w okolicy dawno nie było, w każdym razie chwalą cię – pocieszyła go Niusia.

- To właśnie widzisz, tak to jest jak człowiekowi ta gazowana woda do głowy walnie czy jak to tam leci – podejrzliwie spojrzał na szklankę.

- Mów w końcu co się stało! – zniecierpliwiła się Niusia.

- Naraziłem się, cholera, i to strasznie pani Dolińskiej! – wykrztusił.

- Ty!? Jakim cudem? Co ty masz do naszych ogródków, co najwyżej na wiosnę trochę g…, no nawozu nam po preferencyjnych cenach podrzucisz pod krzaczki.

- Dałem się podpuścić, a najgorzej wciąż nie wiem komu – przetarł wielką kraciastą chustką spocony kark.

- Dobra i co?

- I opowiadałem, że od przedwojny nikt w Mieszcznie tyle nie wybudował ile powstało za pani Dolińskiej.

- No to się nie powinna obrazić, czego się przejmujesz?

- Ale ja mówiłem, że tu się teraz buduje te, no… statki, okręty…

- Galery? – cicho spytała Niusia. - Dolińska Gallery?

- Tak, dokładnie tak – wyszeptał blady sołtys.

Marek Długosz